English Español Français Deutsch Italiano Český Polski Русский Română Українська Português Eesti 中文 日本

Współczesna wiedza o Bogu, Ewolucji, sensie życia człowieka.
Metodologia duchowego doskonalenia się.

 
Przypowieść o pokorze i życiu zakonnym
 

Przypowieść o pokorze
i życiu zakonnym

„W pokorze uznawajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie!”

Flp 2,3

„Gdy poniesiesz hańbę — raduj się: bowiem jeśli to niesprawiedliwe, to będziesz za to wielce wynagrodzony, a jeśli jest sprawiedliwe, to ucnotliwszy się przez to, uwolnisz się od bata kary.”

Z pouczeń ascetycznych

Nila Synaity

„W pokorze nigdy nie może być pochopności, pośpiechu, zmieszania, gorących i lekkich myśli, ale przez cały czas przebywa człowiek pokorny w spokoju. Nic nie może go zdumieć, wprawić w zmieszanie, przerazić… Ale cała jego wesołość i radość — w tym, co podoba się jego Panu.

Ten, kto jest pełen pokory, […] gdy pochyla swoją twarz do ziemi, a wewnętrzny wzrok jego serca jest wzniesiony ku bramie do Świętego Świętych […] — odważa się mówić i modlić tylko w ten sposób: wedle Twojej woli, Panie Boże, niech się ze mną stanie!”

Z pouczeń duchowych

Izaaka Syryjczyka


W niewielkim klasztorze, położonym w prowincjonalnym miasteczku, leżącym nad brzegiem dużej rzeki, mieszkał starzec Zosima.

Z Bożą pomocą od lat pomagał on ludziom. Bóg dokonał wiele cudownych uzdrowień za pośrednictwem tego starca.

Dzięki jego pracy miało miejsce też mnóstwo innych wydarzeń, chociaż ludzie nie uważali je za cuda. Te osoby, które z nim rozmawiały, zyskiwały wiarę, nadzieję i miłość, uczyły się żyć świadomie i zgodnie z Bożą opatrznością.

I miał starzec ucznia — nowicjusza imieniem Mikołaj.

* * *

Mikołaj zapytał kiedyś Zosimę:

— Zosimo, dlaczego zdecydowałeś się zostać mnichem? Czy marzyłeś o rodzinie, dzieciach? Czy od razu — tylko o Bogu?

— Nie, nie od razu. Różnie w życiu było…

I o dzieciach marzyłem. Jednak Bóg tak to rozporządził, aby wszystkie dziatki Boże stały się moimi dziećmi. Obym — nie tylko o własne dzieci się troszczył.

Ot żyją ludzie — jak sieroty na Matce Ziemi, Ojca-Boga nie czują! Żyją w swojej samotności i błagają Boga — jak „Nieznanego Groźnego Sędziego” — aby był dla nich miłosierny! Ale sami nie odczuwają Tego, z Którym, zdaje się, próbują rozmawiać. Nie czują Jego Wielkiej Miłości i nie dają Mu swojej miłości w zamian!

To tak, jakby zapomnieli ludzie o wspaniałych możliwościach, otrzymanych od Boga! Zatracili umiejętność widzenia, słyszenia i rozumienia Ojca Niebieskiego. Zapomnieli, jak czynić cuda od Boga…

Dlaczego ludzie żyją tak, jakby Bóg w ogóle nie istniał? Czemuż samych siebie zanurzają do piekła na Ziemi już za życia ciał swoich?

Ponieważ ludzie utracili czystość dusz! A żeby przywrócić tę czystość, człowiek musi przede wszystkim tego zapragnąć!…

* * *

W tym czasie do celi starca Zosimy przyszedł młody nowicjusz. Przeżegnał się, ukłonił się do ziemi, życzył Zosimie i Mikołajowi dobrego zdrowia.

Potem zapytał:

— Jak mógłbym nauczyć się słyszeć Głos Boży?

— Odpowiedz mu, Mikołaju. A ja będę słuchał.

Historia z uzdrowieniem chorego mnicha znacznie zwiększyła szacunek, który zaczęli okazywać w klasztorze Mikołajowi. I już wielu było skłonnych, by go słuchać, mimo, że nie przyjął jeszcze stanu zakonnego.

Zatem Mikołaj zaczął:

— Aby słyszeć Głos Boży, należy nauczyć się przebywania w ciszy serca. To znaczy — w milczeniu umysłu, w ciszy rozszerzonego serca duchowego. Będąc właśnie w tym stanie, gdy otwarte poprzez miłość serce jest wypełnione ciszą i ciepłem — i rozumiemy Pana Boga! Do oczyszczonego i otwartego serca duchowego możemy zaprosić Jezusa.

Duchowe serce jest początkowo ograniczone wymiarami ciała. Ale to tylko na początku, dopóki miłość duszy jeszcze nie nauczyła się poszerzać i łączyć z Bożą Miłością, Która nie posiada granic.

Serce Boże jest Bezgraniczne! Ono wszystko i wszystkich obejmuje, wszystko ogarnia Swoją Miłością!

A na początek wykonaj powolne wdech i wydech — kilka razy. Odczuj tę przestrzeń w klatce piersiowej, która wypełnia się powietrzem. To jest właśnie to miejsce, w którym znajduje się serce duchowe.

Spróbuj z tego centrum we wszystkich kierunkach wysłać miłość do wszystkich stworzeń Bożych!

— Jak to? Przecież miłość może doprowadzić do popełnienia grzechu!

— To — nie miłość, ale pożądanie! Natomiast miłość to drabina, która wskazuje właściwą drogę do Niebios! Miłość to latarnia duszy, co pośród wszelkiej ciemności i zła pozwala widzieć właściwą ścieżkę!

Przy czym nawet nie to należy uważać za pożądanie, gdy u mężczyzny pojawia się pociąg do kobiety lub u kobiety do mężczyzny… Ten pociąg dusz do siebie jest powołany po to, by nauczyć miłości i troski! Dla ludzi świeckich stanowi to ogromną pomoc w pozyskaniu umiejętności kochania!

Natomiast życie jedynie według własnych złych pragnień — i należałoby właśnie nazwać pożądaniem! I to nie ma znaczenia, czy człowiek zapragnął cudzej żony, czy grzesznego pożywienia dla dogodzenia swemu żołądkowi czy chce od innego człowieka tego, czego ten nie może mu dać.

Miłość w odróżnieniu od pożądania ma miejsce wtedy, gdy człowiek myśli, pragnie i działa dla drugiego, a nie dla siebie.

Otóż można nauczyć się patrzeć do przodu z serca duchowego, aby spojrzenie duszy pieściło niczym promień słońca wszystko, na co patrzysz! I do tyłu można nauczyć się patrzeć: tam, gdzie potem będziesz mógł zawsze ujrzeć blisko siebie Boga.

Kiedy zaczniesz widzieć Nieziemskie Światło oczami serca — przyjdź wtedy do mnie lub do Zosimy: powiemy ci więcej, co dalej robić.

W tym momencie przez okno celi widać było, jak do świątyni było wnoszone ciało na ceremonię żałobną…

Młody nowicjusz zapytał starca:

— Czy ty, Zosimo, mógłbyś jak Jezus przywrócić tego człowieka do życia?

Nie mogę: Bóg nie potrzebuje przedłużenia życia tej osoby w tym zniszczonym ciele…

Zauważ, że Jezus nie wszystkich uzdrawiał, nie wszystkich z martwych przywracał do ziemskiego życia. Nie po to przecież On się trudził, aby kalecy potrafili chodzić, a niewidomi przejrzeli! I nie w tym celu, aby do ciał, które już zostały oddane śmierci, dusze zostały przywrócone! Gdyby jedynie leczył chorych, wtedy ludzie na Ziemi nie pamiętaliby o Nim przez tysiąclecia. Lecz Moc Boża była objawiona przez Jezusa w tym celu, aby Nauki od Boga ludzie zrozumieli i zaczęli żyć zgodnie z tymi Naukami!

Człowiek jest duszą, która wcale nie umiera wraz ze śmiercią ciała! Co więcej, dusza za życia swojego ciała jest w stanie nauczyć się żyć w jedności z Bogiem.

Oto martwe ciało, które leży w trumnie. Jest to samo jak za życia: ma ręce, nogi, głowę i serce… Jednak to ciało nie jest żywe! To dlatego, że Bóg wyjął z niego żywą duszę!

Tak oto dusza z ciałem, według Woli Bożej, jest i łączona i rozłączana.

Więc ważne jest to, co człowiek zdąży dokonać, póki Bóg napełnia jego ciało życiem. A zależy to od tego, na co człowiek skieruje swoje siły i zamierzenia. Oto chcesz zostać mnichem, to godne pochwały pragnienie! A kto jest mnichem? To ten, który żyje sam na sam z Bogiem i wszystko, co czyni, — to dla Boga!

Oto chcesz słyszeć Boże słowa i rady. To dobrze, to jest istotne! Najłatwiej to zrobić, zaczynając wsłuchiwać się w głos sumienia.

Sumienie to przejaw Głosu Bożego w człowieku, najpierwsza manifestacją. A poprzez uważne podejście do tego — potem całkiem dostrzegalny może się stać Głos Boży!

Jeżeli zaś człowiek próbuje ignorować wyrzuty sumienia, stara się odciągnąć swoją uwagę od stojących przed nim problemów, postępuje wbrew sumieniu według własnej samolubnej woli — to wówczas cichy głos sumienia stopniowo zanika. I wtedy dusza przestaje dostrzegać problemy, które trzeba rozwiązać. Wtenczas człowiek może wpaść w otchłań grzechu. A zatem żyje — bez sumienia, bez Boga! Tak właśnie na niego i mówią — człowiek pozbawiony sumienia.

Jeśli natomiast człowiek odniesie się z uwagą do głosu sumienia i będzie starał się postępować w ten sposób, aby nic nie mieć sobie do zarzucenia, — to już wkrótce będzie mógł i Głos Boga usłyszeć, Który zawsze jest gotowy udzielić mu rady!

Naucz się bacznie patrzeć na to, jak żyjesz w obliczu Boga! Utrzymuj swoją duszę w czystości — a wtedy wszystko będzie łatwe: będziesz mógł poczuć duchowe serce, zaczniesz doświadczać Boga!

* * *

Pozostając we dwoje, starzec Zosima i Mikołaj prowadzili dalszą rozmowę o życiu zakonnym. O tym było powiedziano już wiele, ale znowu poruszyli oni ten temat.

Masz teraz możliwość, którą nie każdy dostaje. Wiedzę i umiejętności, które teraz już posiadasz, zwykle zdobywają tylko nieliczni po wielu latach życia zakonnego. A ty już zdążyłeś się nauczyć wiele rzeczy: odczuwasz Bożą Wolę, słyszysz Boże rady. Więc mógłbyś teraz wśród świeckich zacząć czynić to, czego nauczyłeś się ode mnie. Przed Bogiem pozostaniesz mnichem, a przed ludźmi będziesz mógł swobodniej wypowiadać się i wyjaśniać o Bogu.

Oto odejdę stąd, wtedy nie będzie ci łatwo, twoje życie może różnie się potoczyć…

Znów mnie sprawdzasz? Moja decyzja jest stanowcza i nie pragnę już doczesnego życia. A surowość życia zakonnego — zmniejszy we mnie dumę i doda pokory.

Zosima zamilkł. Jak gdyby spojrzał wewnętrznym wzrokiem wstecz na przebytą drogę… Przypomniał sobie, jak był prześladowany i poniżany, jak zarzucano mu, że jest zwiedzony przez diabelskie machinacje, ponieważ… słyszy Boga! Jak przez te trudności — jeszcze mocniej złączył się z Wolą Bożą…

Nic o tym nie opowiadał Mikołajowi.

Mikołaj wiele się domyślał, ale sam o to nie pytał. Zaczął mówić o czymś innym:

— Czy mogę cię teraz zapytać, dlaczego to nie ty przewodzisz tym klasztorem? Przecież zmieniłbyś wiele reguł klasztornych… Poza tym dlaczego nie uczysz wszystkich mnichów tego, czego nauczasz mnie?

— Zadałeś dobre pytanie. Widocznie to ty sam będziesz musiał robić to w przyszłości, będziesz odpowiedzialny za wszystkich ludzi w tym klasztorze…

A żeby nauczyć człowieka czegokolwiek w sferze duchowej, konieczne jest pragnienie dwojga: tego, który uczy i tego, który się uczy.

Zdarza się, że przyjdzie mężczyzna do klasztoru i zostanie przyjęty — i już tylko z tego powodu uważa, że zbliżył się ku świętości. Bowiem unikanie pokus życia w świecie jest jego wielkim wyczynem…

Taki człowiek często myśli, że teraz — przeor jest odpowiedzialny za niego przed Bogiem, poucza go odnośnie życia z Bogiem, odpuszcza jego grzechy… I — że już samo życie w klasztorze przybliża go do Boga… To nie jest tak! Zarówno w klasztorze można, jak w świecie, żyć będąc związanym namiętnościami!

Jedynie sam człowiek może się zmienić. To tylko on sam powinien oczyszczać duszę. Bóg pozwala zbliżyć się do Siebie jedynie temu, kto żyje w ten właśnie sposób. Bądź blisko chociażby nawet pełen świętości mentor, jednakże on nie uczyni czystym ucznia, który sam nie przestrzega w sobie czystości! Jedynie nieco podpowiedzieć może ten, kto wyraziściej dostrzega wady duszy: w czym tkwi grzech i jak tę wadę naprawić.

Tak, masz rację. Ja również często polegam na tobie — bardziej niż na samym sobie i na Bogu. Myślę, że mogę omyłkowo zrozumieć Wole Bożą…


-… I sądzisz, że ja nigdy się nie mylę i że uchronię cię przed wszelkimi błędami… — starzec Zosima i Mikołaj razem się roześmiali.

Zosima znów ucieszył się wewnętrznie ze zdolności Mikołaja do uważnego słuchania każdego z jego słów. I — nie tylko uzyskiwać w tych słowach rozumienie problemów innych ludzi, ale także śledzić w sobie nawet najmniejsze okruchy nieprawidłowego myślenia: „Nie na próżno Bóg go przyprowadził go do mnie, nie nadaremnie uczę! Może rzeczywiście sprosta prawdziwej, wielkiej służbie! A może — i cały klasztor przejmie później na siebie… ”

Kontynuowali rozmowę:

— Wielu ludzi sądzi, że jeśli grzech został odpuszczony przez kapłana w cerkwi, — to i zniknął grzech. Ale tak nie jest. Zatem jest bardzo ważne, abyś nauczył się wyjaśniać to ludziom!

Przecież dusza będzie wolna od wady dopiero wtedy, gdy każdy grzeszny czyn stanie się dla duszy odpychający! Innymi słowy, wtedy człowiek nie będzie chciał i nie będzie w stanie czynić to, co jest niestosowne! Otóż dopiero wówczas — można uznawać, że on zmazał swój grzech!

Wśród naszych braci są tacy, których Pan Bóg pomógł nauczyć wewnętrznej ciszy. Zaczęli uczyć się miłości serdecznej. Ale widzisz! — nie wszyscy zrozumieli, że to jest naprawdę koniecznością: że tylko duchowe serce, otwarte na Boga, pozwala zaprawdę prowadzić życie zakonne! Jedynie serce przepełnione miłością warunkuje możliwość oczyszczania duszy, wykonywania jakiegokolwiek uczynku — jako służbę dla Boga!

Mikołaj słuchał uważnie, a następnie powiedział:

— Ale ja wciąż nie zawsze potrafię uniżyć swój umysł… Niekiedy pojawia się we mnie potępienie tego, co złe. Nadal mam nierozstrzygnięte kwestie. Widzę zło, słyszę złośliwe słowa — i narasta we mnie odrzucenie tego.

— Widzieć i pojmować, że właśnie to jest złe, nie jest grzechem potępiania! Przecież, nie dostrzegając tego, co złe w człowieku, nie zdołasz mu pomóc!

— Tak, rozumiem to, ale nie mogę tego rozgraniczyć ostatecznie.

Przedtem w młodości tak, jakbym widział w ludziach tylko to, co jest dobre — i myliłem się co do nich, i moi najlepsi przyjaciele mnie zdradzali… A potem — wręcz przeciwnie, zacząłem dostrzegać w ludziach wszystko, co złe, zacząłem widzieć obrzydliwość i brud. A wówczas nadeszła rozpacz, a nawet wtedy utraciłem wiarę…

Więc teraz uczę się widzieć wszystko tak, jak ty. I nie potępiać, ale właśnie szukać tego światła w duszy człowieka, które chociażby nawet troszeczkę się tli, i zwracać się właśnie do tego światła, a nie do ciemności z wad, które próbują to światło zgasić.

— Tak, właśnie to jest potrzebne. Ważne jest, aby widzieć wszystkie wady i problemy duszy, ale jednocześnie dostrzegać w niej to świetliste, co jeszcze istnieje. A więc, jeżeli zwracać się do tego najlepszego, co ma w sobie człowiek, gdy z nim prowadzisz rozmowę, — to pojawia się szansa, że poczuje on Rękę Bożą, Która jest zawsze do niego wyciągnięta! I jeśli ten człowiek odczuje Bożą Obecność, będzie się trzymał Ręki Bożej, — to wtedy będzie mógł zacząć wydostawać się z otchłani wad. Jeżeli, oczywiście starczy mu rozumienia dla takiej pracy nad przemianą siebie-duszy.

— Umysłem to wszystko ogarniam. Ale nie zawsze mi się to udaje — nie potępiać… Na przykład, gdy mówią o tobie niesprawiedliwie…

Oto wczoraj nasz przeor wezwał cię znów do siebie… Pewnie cię ponownie pouczał i upokarzał wszelako! Dlaczego zawsze wysłuchujesz jego reprymend, jakby były one sprawiedliwe? Nie kwestionujesz nawet oszczerstw zwalanych na ciebie! Przez ciebie, mówi Bóg, poprzez ciebie dzieją się cudowne rzeczy, przynoszące chwałę klasztorowi — ale ty, jak gdybyś nie miał prawa zaprzeczyć?

— Nie wyrokuj przedwcześnie, jeśli nie wszystko o człowieku widzisz i wiesz.

Łatwo zauważalne są wady tego, który jest na oczach wszystkich, który podjął się rządzenia ludźmi.

Zrozum, Mikołajku: nigdy nie zdarza się człowiekowi to, czego Bóg nie potrzebowałby! Do naszego życia wkraczają tylko te wydarzenia, dzięki którym powinniśmy stać się mądrzejsi i czystsi lub za pomocą których nasi bliźni mogliby uświadomić coś ważnego!

Jeśli człowiek, który jest niesłusznie krytykowany nie jest winny, to dzięki temu inni mogą dostrzec swoje wady!

Jednak może to nastąpić tylko wtedy, gdy dusza prawego jest w stanie spokoju i subtelności, podobnie do gładkiej tafli jeziora podczas bezwietrznej pogody.

Natomiast, gdy człowiek próbuje zaprzeczać i udowadniać swoją rację, wówczas nie powstanie z tego nic, tylko sprzeczka! A z kłótni jest mało pożytku, ponieważ osoba, która się kłóci, zawsze słyszy tylko siebie, swojej racji stara się dowieźć. Nawet jeśli powstrzymujesz sprzeciw w sobie, nie wyrażasz słowami — wtedy też twoje wewnętrzne zaprzeczanie nie pozwoli innemu człowiekowi pomóc.

Otóż z głębokiego spokoju — wraz z Bogiem — należy patrzeć na wszelkie sytuacje! Z tego spokoju — i wyłonią się właśnie słowa, zaproponowane przez Boga, które można będzie wypowiedzieć na głos.

Co więcej, jedynie z tego spokoju w głębi twojego rozszerzonego serca duchowego, gdzie Bóg jest jawny, a obcowanie z Nim jest wyraźne, — dobro i zło są wyraziście rozpoznawalne!

… Niemniej jednak niekiedy — nawet nie ma sensu rozmawiać z człowiekiem nierozsądnym i składającym się wyłącznie z wad: wypowiedziane słowa niczego w nim nie zmienią… Czyli nie nadszedł jeszcze czas, aby ta osoba zrozumiała… Nie wszystkim — można pomóc już teraz…

A nasz przeor to dobry człowiek: silny, wytrwały. Byliśmy kiedyś bliskimi przyjaciółmi, marzyliśmy o czystym życiu dla Boga, śniliśmy o wielkich duchowych czynach… Potem los nas rozdzielił. Kiedy tu przybyłem, on już kierował klasztorem, mając wysoką rangę I już wtedy zrobił wiele. Ja zaś byłem prześladowany przez wszystkich… I nie miałem nic oprócz Boga w sercu…

— Więc prawdopodobnie przyjął cię tutaj z powodu dokonywanych poprzez ciebie cudów, aby przynieść chwałę klasztorowi?”

— Nie, nie wiedział o tym. Ale ja już wtedy wiedziałem, że Bóg może przejawiać Swoją Moc przeze mnie. A on — tego nie znał, a jednak pomógł…

Ignacy nie ma w sobie zazdrości! Ale to, co ziemskie — trzyma go mocno, nie dopuszcza do Wolności Bożej. Ale przecież mógłby: moc duszy w nim tkwi wielka!…

Ale kiedy człowiek wzniósł się wysoko ponad innych ludzi, nie jest mu łatwo poczuć się małym i rozpocząć własną naukę! Nielekko mu swoją wolę — przemienić w pełni na wolę Bożą! Niełatwo odrzucić wszystko, co ma w sobie od człowieka doczesnego.

Trudno też ukorzyć w sobie dumę człowiekowi, zabiegającemu o sprawiedliwe życie w oczach Boga, — i stać się narzędziem Bożej Opatrzności!

* * *

Starzec Zosima zamilczał na długi czas. Przypomniał sobie, co dawniej, w młodości, łączyło ich z Ignacym: wzniosłe marzenia, pragnienie służenia Bogu… Wspomniał też to, jak później, po wielu latach przybył do tego klasztoru. Wtedy Bóg powiedział do niego: „To jest miejsce, w którym będziesz żył i się trudził na Chwałę Bożą — aż do końca dni twojego ciała. Tutaj — będziesz mógł dokonać najwięcej dobra!”

A Ignacy spojrzał na niego wtedy, jak na jakiegoś nieszczęśnika, który nie zdołał nic osiągnąć w swoim życiu… Zaczął opowiadać mu o swoich planach i ważnych sprawach… Jednak — nie odesłał będącego w niełasce, ale pozwolił mu zamieszkać w klasztorze…

Wprawdzie teraz prawie przez cały dzień Zosima był zobowiązany do wykonywania działań, które za wiele korzyści nie przynosiły, a nieraz i całkiem bezsensownej pracy.

Przerobił wtedy wiele lekcji cierpliwości i pokory. I nauczył się — duchowej nierozłączności duszy z Bogiem, bez względu na to, czym ciało było zajęte. I bardzo wiele korzyści przyniosła ta pokora i cierpliwość.

Starzec przypomniał sobie też to, jak po pewnym czasie Ignacy po raz pierwszy zobaczył Moc Bożą, poprzez niego, Zosimę, przejawioną.

Wówczas został uzdrowiony niewidomy chłopiec. Bóg to objawił na oczach wszystkich.

Wtedy Ignacy pojął, co się stało. Zbladł…

Potem rozmawiali sam na sam:

— Czy od dawna, Zosimo, to potrafisz?

— Pierwszy raz to się zdarzyło dawno, około dziesięciu lat temu… Wtedy jeszcze nie rozumiałem, co i jak… A teraz już znam Wolę Bożą i nieustępliwie za nią podążam. I to właśnie Bóg może czynić to, co jest potrzebne dla Jego Największej chwały! Ale ja sam bez Niego — nic nie mogę.

To wtedy Ignacy przydzielił właśnie specjalną celę i pozwolił przyjmować ludzi. I dozwolił żyć nie według reguły klasztornej.

A on sam — jak gdyby się zasklepił w sobie, gdyż: „Pan Bóg mnie nie obdarzył… ”.

Ale nie zaczął się uczyć tego, co mógłby opanować.

A później był jeszcze moment, kiedy Ignacy mógł zrobić postęp…

Przypomniał sobie Zosima, jak miał wówczas nadzieję, że uda mu się pomóc Ignacemu ujrzeć Boga.

Wtedy Ignacemu przydarzyła się choroba. Ledwo mógł ustać z bólu na nogach, z trudem mógł mówić, ale nabożeństwa nie powstrzymał…

Potem mnisi zanieśli go na rękach do komnat. Jednak Ignacy nie wezwał Zosimy by go leczył, nie poprosił go o pomoc…

Zatem Zosima przyszedł sam.

Ignacy leżał blady, jakby poszarzały z bólu. Ale jęki tłumił…

— Co, nadszedł już czas, by umrzeć? — spytał.

— Nie, nie teraz, Ignacy. To — kamyki wychodzą z nerek. Wkrótce poczujesz ulgę. Ale wybacz mi, Bóg nie pozwala na całkowite usunięcie twego bólu…

Kiedy czujesz ból, przypominaj sobie wszystkie swoje niegodziwe myśli i czyny, proś Boga o przebaczenie! Wraz z tymi kamykami będzie cię opuszczało wszystko, co nieczyste i ciężkie! Będziesz zdrów — jeszcze mnie przeżyjesz! Bóg zesłał ci to dla oczyszczenia duszy!

— Wybacz mi, Zosimo! Byłem wobec ciebie niesprawiedliwy… Może to — przez zazdrość?… Przecież jedynie siebie przedtem uznawałem za nienagannego i sprawiedliwego… Ale Bóg czyni poprzez ciebie cuda, ciebie wybrał…

Przez cały tydzień Zosima był stale przy nim.

Wtedy Ignacy złagodniał, uważnie słuchał, robił wiele…

Ale potem znów się zmienił. Zechciał Mocy Boga w sobie doświadczyć i… to mu nie wyszło… Raz, drugi — wciąż nie wychodziło… I — jakby drzwi się zatrzasnęły… Ale on sam to wybrał, sam przestał próbować układać od samego początku swoje nowe życie z Bogiem… I jak gdyby uraz pozostał, że mu się to nie udało…

To nie jest łatwe: pozwolić, by rządziła tobą tylko miłość! Umysł przeszkadza! Wola, pochodząca z ludzkiego ego, stoi na przeszkodzie!

Ale przecież mógłby…

* * *

Po chwili milczenia Zosima kontynuował rozmowę:

— Ignacy — dużo mi pomógł. Dzięki temu — właśnie pomagam innym. Ale ja dotychczas tylko niewiele zdołałem mu pomóc…

Aczkolwiek z każdej naszej rozmowy z nim — wynosi on nowe zrozumienie, choć jak dotąd niewielkie. I przecież pozwolił cię uczyć! Przy tym nie tak, jak wszystkich nauczać, ale w ten sposób, abyś mógł mnie zastąpić, kiedy odejdę…

— Co też mówisz! Ale któż może cię zastąpić?

— Zastąpić czy nie, ale moją pracę po mnie — ty właśnie będziesz musiał wykonywać!

Powiedziałem ludziom wiele słów z ciszy serca, w której przebywa Stwórca. A teraz mnie już milczenie — bardziej wypada, niż mówienie.

Czasami człowiek musi usłyszeć najpierw słowa, aby zrozumiał on Miłość Bożą, aby potrafił odczuć Jego Wielką Ciszę, uświadomić sobie Jego Obecność w niej.

I powinieneś nauczyć się wypowiadać słowa w ten sposób, aby niosły w sobie tę właśnie Ciszę Stwórcy, Ojca-Boga naszego. Musisz teraz uczyć się tego, aby twoje słowa bądź milczenie przekazywały temu człowiekowi, który przyszedł do ciebie po radę i pomoc, poczucie obecności Boga.

Wiele słów zostało powiedzianych i zapisanych, że Jezus — Żywy, Zmartwychwstały — zarówno teraz jest z nami! I — że Ojciec Niebieski jest Wszechobecny, Wszechmocny, Wszechwiedzący! Ale dopóki dusza sama tego nie doświadczy, dopóki miłość Boża nie dotknie serca, dopóty słowa pozostaną powtarzaniem modlitewnym lub głoszeniem czczym…

Ważną rzeczą jest to, jak milczysz, jak mówisz, jak słuchasz, — aby Obecność Boga dosięgła duchowego serca twojego rozmówcy, aby brama do najtajniejszego sanktuarium duszy została szeroko otwarta!

Twoja kolej nadchodzi — udzielać duchowej pomocy ludziom. Teraz ty, zamiast mnie, będziesz wysłuchiwał tych, na których wskażę.

Bardzo wielu ludzi zaczęło teraz przybywać… Jestem zmęczony… Znużony ludzkimi pragnieniami…

Gdyby zrozumieli, że żyjemy nie dla siebie, lecz dla Niego, to może by się opamiętali… Ale nie jest łatwo wytłumaczyć to ludziom… Przecież tyle już powiedziano o miłości do bliźniego…

Zosima westchnął:

— Chodźmy do ogrodu… Przynieśli mi sadzonkę wiśni. Posadzimy razem drzewko!

* * *

Następnego dnia dwoje nie młodych już ludzi weszło do celi starca Zosimy — mąż z żona.

Mikołaj wyczuwał ich nieufność wobec niego. Udali się przecież po radę do Zosimy, a nie do nowicjusza, nieznanego nikomu!

Ale starcowi Zosimie wcale to nie przeszkadzało. Uprzejmie powitał przybyszy i powiedział:

— Przy nim teraz mówcie! To właśnie za jego pośrednictwem Bóg da wam rade.

— Jak żeś? Przyszliśmy przecież do ciebie…

— Nie do mnie, do Boga!

I spłynęła Cisza Boża. Łagodny, przejrzysty Pokój ogarnął wszystkich z zewnątrz i od wewnątrz.

A Mikołaj nie pojmował: czy on sam zdołał zbliżyć ten stan Boży, czy to starzec Zosima pomógł uczynić Bożą Obecność tak namacalną, czy też Boża Pomoc została przez Niego Samego objawiona?

Przybysze zaczęli mówić:

— Przyszliśmy prosić Boga o dziecko. Modlimy się od wielu lat, ale nadal nie mamy dzieci. Wszakże w Piśmie Świętym są opisane przypadki, że z Woli Bożej również na stare lata Bóg pozwala urodzić dziecko… Ale widać nie jesteśmy godni tego miłosierdzia. Jak możemy uzyskać tę łaskę, co mamy zrobić, aby na to zasłużyć?

Mikołaj od razu odczuł sens odpowiedzi, którą musiałby udzielić. Przez jakiś czas dobierał słowa, a potem rzekł:

— Dlaczego koniecznie chcecie urodzić własne dziecko? W sierocińcach mieszka wiele dzieci, które są pozbawione opieki rodzicielskiej.

Weźcie stamtąd dziecko i wychowajcie. I sami będziecie szczęśliwi i dziecko odnajdzie troskliwych rodziców!

— Zastanawialiśmy się nad tym… Ale co wtedy, gdy nie będziemy w stanie pokochać cudzego dziecka? Co jeśli dzieciak będzie miał trudny charakter, nie poradzimy sobie z tym?

— Czy to nie zdarza się także w przypadku własnych dzieci? Czy tak się nie dzieje, że rodzice nie mogą sobie poradzić z ich wychowaniem? ”

— Myśleliśmy, że Pan Bóg pomoże…”

W tym momencie starzec Zosima dołączył do rozmowy:

— Właśnie Bóg i pomaga! Ale czy usłuchacie Jego rady? Czy Jego pomoc zostanie przyjęta z pokorą? Poza tym czy sami zechcecie wyświadczyć pomoc innemu?

Sto wiorst od waszej posiadłości znajduje się sierociniec. Jest tam dwunastoletnia dziewczynka, o imieniu Tatiana. Szczuplutka, trochę chorowita. Ale kiedy zamieszka z wami, — wzmocni się na świeżym powietrzu! Ta dziewczynka mogła się u was urodzić, ale wtedy nie chcieliście dzieci. A obecnie — i ona jest sierotą, i wy jesteście sami… Ale teraz można to łatwo naprawić. Ona może stać się dla was córką…

— Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy wzięli małe dziecko, aby nie wiedziało, że zostało adoptowane?O takim właśnie myśmy marzyli…

— Przyszliście przecież prosić Boga o radę i pomoc…

A teraz — pomyślcie i sami decydujcie, jak będziecie dalej żyć.

Wiele osób gotowych jest do usynowienia małych dzieci. Otóż adopcja Tatiany mogłaby bardzo wiele zmienić w jej losie. W waszym życiu również wszystko ułoży się w nowy sposób. A co do niańczenia — to będziecie wnuki niańczyć.

Zosima uśmiechnął się w osobliwie — tak samo, gdy Bóg pozwalał mu zajrzeć w prawdopodobną piękną przyszłość:

Uda wam się uzyskać ten cud, o który Boga prosiliście! Zgodnie z Bożą opatrznością — potraficie postąpić! A teraz idźcie…

Para skłoniła się bardzo nisko i wyszła.

Tuż za progiem kobieta cicho spytała męża:

— Ale po Tatianę już dzisiaj pojedziemy?

Mikołaj nawet nie wiedział: czy usłyszał te słowa czy po prostu pojął istotę tego, co działo się w duszach. Ale został jak gdyby całkowicie zalany przez radość i czułość!

— Czy udało się? — spytał on starca Zosimę.

Ten serdecznie się uśmiechnął:

— To jakbyś sam nie rozumiał?!

Wygląda na to, że zrozumiałem. Tylko tak, jak tobie, — na razie mi się nie udaje. Dopóki tego nie powiedziałeś, dopóty dziewczyny nie widziałem…

— Nie szkodzi, jeszcze się nauczysz wnikać dogłębnie w każdą sytuację z pomocą Boga!

* * *

Jednak Mikołajowi nie zawsze udawało się odczuwać Boga, gdy ludzie zwracali się do niego z pytaniami i problemami.

Jedynie gdy byli razem ze starcem Zosimą, wszystko szło łatwo. Natomiast gdy ludzie przychodzili do niego samego ze swoimi smutkami, a on czuł, że cała odpowiedzialność spoczywa tylko na nim, — niekiedy nic się nie udawało! Po kilku poważnych niepowodzeniach Mikołaj poprosił starca Zosimę:

— Widać, nie jestem jeszcze gotowy! Nie każ mi robić czegoś, do czego się nie nadaję…

Zosima nie zaprzeczał.

Jednakże z tego powodu Mikołajowi było ciężko! Czuł się niegodny i nie wiedział, jak znaleźć wyjście. Był tym udręczony…

Pewnego dnia Zosima wręczył Mikołajowi gruby zeszyt z pożółkłymi ze starości stronami.

— Proszę, weź to. Nie pisałem kazań. Nie spisałem też wszystkiego, co słyszałem od Boga. Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie tego potrzebował… Niemniej jednak jest tu co-nieco. Może tobie się przyda.

Mikołaj wziął to z namaszczeniem, podziękował. Udał się do siebie do celi.

Otworzył zeszyt z notatkami Zosimy na chybił trafił i przeczytał:

Przygnębienie oznacza brak Boga w twoim życiu.

Gdy tylko pojawiło się przygnębienie, oznacza to, że miłość do Boga ostygła. I miłość do bliźnich również zmalała.

Jeśli zachowujesz Boga w swoim sercu, jeśli serce duchowe co sekundę rodzi miłość i serdeczne ciepło, — to przygnębienie się nie pojawi.

Mikołaj przeczytał to i jakby oparzyły go te słowa! A już mu się wydawało, że był mocno ugruntowany w dziedzinie duchowości, ale okazało się, że tak nie jest.

Czytał dalej:

Bezsilność — dlaczego powstaje? Ponieważ siła woli w człowieku osłabła. Jego dawne aspiracje — już nie są jemu tak bliskie. A co najważniejsze — nie widzi, że jego trud jest potrzebny Bogu.

Jak Apostołowie dokonywali wielkich czynów? Poprzez Swoją Miłość do Jezusa i Ojca Niebieskiego otwierali Oni dostęp dla Mocy Boga, która przez Nich płynęła! I tę Moc kierowali Oni do ludzi, którym starali się pomóc.

Pragnęli Oni wiedzę otrzymaną od Jezusa, pozostawić ludziom na Ziemi!

Świat ludzi — potępia, sądzi i karze…

Bóg zaś tego nie robi. On kocha wszystkie Swoje dzieci, nawet tych zbłąkanych. I wszystkim — życzy dobra i jest gotów wskazać drogę do świetlanego życia!

W tym — istota Bożego przebaczenia.

Sąd ludzki musi istnieć na Ziemi, aby powstrzymywać zło tych, którzy są ślepi i głusi będąc pogrążeni w nienawiści i innych wadach…

A czym jest „Sąd Boży”? To wtedy — gdy sam człowiek, w obliczu Boga, uświadamia sobie swoje wady i widzi swój przyszły los…

Ten, kto służy Bogu, powinien uczyć się Bożego przebaczenia: bezwarunkowej Boskiej Miłości, która, podobnie jak Światło Wielkiego Słońca, emanuje na wszystkich jednakowo!

Dla każdej ludzkiej duszy, którą Bóg wysłał na Ziemię, istnieje wykonalne dla niej zadanie! I realizacja tego zadania może stanowić wielki wyczyn przeobrażenia i siebie, jak i tego, co jest wokół!

Nawet jeśli dzieło, które Bóg może powierzyć tej duszy, nie jest na razie jeszcze wielkie, to będzie bardzo dobrze, jeśli człowiek zacznie wykonywać je z radością!

Jeśli z pragnienia tworzenia dobra, człowiek zacznie działać zgodnie z Bożym Zamierzeniem, to będzie wspaniale!

Ważne jest, aby nie tylko powiedzieć człowiekowi pocieszające słowa. Takie słowa łatwo zapomnieć — i ta osoba znów zacznie szukać pocieszenia u innych…

Ale trzeba zobaczyć to, co będzie dobrem dla owej duszy — i pokazać człowiekowi możliwość rozwiązania tego zadania, które Bóg przed nim postawił, właśnie z radością i zrozumieniem!

Dlaczego potępiasz swoich młodszych braci za to, że są nierozumni?

Zrozumienie przyjdzie do każdego w swoim czasie!

Mówią, że „od miłości do nienawiści jest jeden krok”. To nie jest prawda! Ten, kto może zacząć nienawidzić swego bliźniego, którego, jak myślał wcześniej, kocha, — to znaczy, że tak w rzeczywistości, go wcale nie kochał!

Miłość — wybacza winowajcom krzywdy, które poprzez nich przyszły!

Mówi się, że „Bóg nakazał cierpieć”…

I głupiec będzie cierpiał i cierpiał, podczas gdy inni wyrządzają mu krzywdę…

A mądry odsunie się od zła, którego nie jest w stanie naprawić ani zmienić.

Jeśli masz zabrudzone ręce, — to powinieneś je po prostu umyć.

Nie trzeba czekać, aż brud sam odpadnie.

I nie należy prosić Boga o pomoc w tej sprawie.

Podobnie też siebie — jako duszę — człowiek powinien zachowywać w czystości!

Musisz oczyścić wszystko w sobie samodzielnie: i ciało, i umysł i emocje swoje! Wszystko to należy utrzymywać w czystości! Bez tego nie uda się postrzegać tego, co Najpiękniejsze: to znaczy słyszeć i odczuwać Boga!

Jak można pozbyć się przeciwstawiania się woli Bożej?

Piasek przepuszcza przez siebie wodę, glina — nie. Naturalne właściwości materii są różne.

Dlaczego materia cielesna zaczyna chorować? Zwykle z tego powodu, że na nią wpłynęły wadliwe cechy duszy.

Te właściwości duszy powinno się przeobrazić.

I odstąpią wówczas choroby ciała, a dusza zajaśnieje czystością!

Gdy dusza nie kocha, to tak, jakby umierała!

Człowiek może wydostać się z otchłani grzechów, wad i cierpień — i wznieść się, wstąpić do życia w Czystości i Miłości Bożej!

Cisza duchowego serca wypełnia się Słowem Bożym — a wtedy zrozumienie przenika w duszę!

Czytając wielokrotnie nauki starca Zosimy i przypominając sobie wszystko, czego już zdążył od niego się nauczyć, Mikołaj wciąż na nowo podnosił swój stan umysłu do percepcji Ducha Świętego, uczył się trwałej Jedności z Bogiem.

* * *

Czas mijał, a Zosima nadal nie wołał Mikołaja, aby pomóc przychodzącym.

Tego dnia Mikołaj był zajęty klasztorną pracą gospodarczą: rąbał drewno na opał. Uwielbiał taką pracę. Przyjemnie było patrzeć na jego krzepkie, mocne ciało, gdy posługiwał się siekierą.

Nieoczekiwanie został wezwany do starca: „Zosima mówi, że jest dla ciebie ważne zadanie”.

W celi starca znajdował się chłopiec w wieku około piętnastu lat. Jego prawa ręka zwisała bezwładnie, jak bat. Widać było, że przyszedł prosić o uzdrowienie.

Starzec powiedział do Mikołaja:

— Oto dzisiaj jest praca dla ciebie: będziesz mógł uzdrowić Pawełka!

Mikołaj nawet nie zdążył nad tym się zastanowić, jak odczuł, pojął, jak powinien postępować. Światło Ducha Świętego ogarniało, jak Potokiem Wielkiej Rzeki!

— Chodźmy: pomożesz mi narąbać drewna dla klasztoru! A to porzuciłem tę pracę i przybiegłem tutaj, — przyjaźnie powiedział Mikołaj do chłopaka.

Tamten odparł posępnie:

— Zły ze mnie pracownik: prawa ręka już od dawna odmawia posłuszeństwa, zupełnie jej nie czuję…

— To nie szkodzi! Zaraz to się wyjaśni! Chodźmy!

Gdy szli, Mikołaj stabilnie i mocno odczuwał, jak Duch Święty przepływa przez ich ciała. Mikołaj tylko nieco ukierunkowywał Potok z Głębin wzdłuż kręgosłupa chłopca i do wewnątrz jego chorej ręki…

Widział te strumienie Światła Bożego, sam stapiał się z Nimi w duszy i jakby skądś z zewnątrz, słyszał, jak chłopak opowiadał, że wstydzi się swojej niemocy, że jedna dziewczyna jest miła jego sercu, a jak tu się do niej zalecać? — kaleka… A na wsi też — co to za mężczyzna bez ręki?

Kiedy dotarli do sterty drewna, Paweł zaskoczony poruszył palcami prawej dłoni:

— Czuję mrowienie… I — popatrz! — palce się poruszają!

Mikołaj nie dał mu czasu na opamiętanie się:

— Jeśli się ruszają, to chwyć siekierę! A to już namachałem się dzisiaj! Ale nie w ten sposób! Jedną ręką niewiele zrobisz: trzymaj obiema!

Pracowali przez około godzinę, na przemian: albo pracując siekierą, albo układając stertę drewna. Przez cały ten czas Boskie Światło przepływało przez ich ciała.

— Dobra robota, pomocniku! Bardzo mi pomogłeś! Szybko z tobą to zrobiliśmy! Jutro twoja ręka będzie trochę bolała, ale nie obawiaj się! To dlatego, że przez długi czas była bezczynna. Pójdź do gorącej łaźni parowej! I jeszcze jedno: poprosimy starca Zosimy o maść leczniczą.

Wstąpili do świątyni. Nabożeństwa nie było. Panowała cisza.

— Ty, Pawle, podziękuj Bogu za uzdrowienie!”

— Znam mało modlitw… Którą z modlitw należy zmówić?

— A ty — nie modlitwą! Powiedz to własnymi słowami! Bóg przecież słyszy wszelkie słowa, a nawet myśli!

I zapamiętaj, że skoro Bóg przywrócił moc do twojego ramienia, to zawsze dla dobrych uczynków twoje ręce powinny się trudzić! I nigdy nie czynić zła!

Mikołaj stał w pobliżu i żadne słowa nie mogły wyrazić jego wdzięczności Bogu.

W drodze powrotnej, na ścieżce do celi starca, spotkali małego kotka. W klasztorze było kilka kotek, które regularnie przynosiły spore potomstwo.

Mikołaj pochwycił mruczącego łagodnie zwierzaka w ramiona i powiedział do Pawła:

— Weś, pogłaszcz go!

Paweł delikatnie dotknął puszystego futra dłonią zdrowiejącą ręki…

— Taki słodki!… Pewnego razu w dzieciństwie kazano mi utopić kocięta. Nie chciałem, płakałem, ale byłem posłuszny. Od tamtej pory nigdy nie głaskałem kociaków, jakbym był wobec nich winny…

— A czy twoja urocza dziewczyna ucieszy się z takiego prezentu?

— Tak! A mogę?

— Możesz! Trzymaj go! Niech przyniesie wam szczęście!

* * *

Kiedy drzwi celi zamknęły się za Pawłem, Zosima pochwalił go:

— Ależ, Mikołaju! Dobra robota! A mówiłeś: nie mogę, nie wychodzi! Z Bogiem — wszystko jest wykonalne!

Ale jak ustalić: gdzie jest granica ludzkich możliwości? Przecież, kiedy dojdziesz do krańca — to Bóg rozwiera przed tobą nową bramę, nowe nieprzejrzane horyzonty dla dokonań się otwierają, Bóg stawia przed duszą nowe zadania!

Umysł, z sercem duchowym połączony i rozjaśniony Miłością Bożą, nie będzie już niczym zamącony! Bóg kieruje wtedy wolą człowieka, który całkowicie poświęcił się służeniu Bogu! I na każdą chwilę — znajdą się takie słowa, które pomogą innej duszy! I Moc będzie się kryła w twoich słowach — wielka!

Słowa te Bóg wypełnia Swoją Mocą poprzez twoje otwarte i przestronne serce duchowe.

<<< >>>
 
Strona gіуwnaKsi№їkiArtukuіyFilmyFotogalerieWygaszacze ekranuNasze stronyLinkiO nasKontakt