Przypowieść o życiu duszy
na Dłoni u Boga
W jednym klasztorze żył starzec. Miał na imię Zosima. I powiadali ludzie, że ten starzec ma tak czystą duszę, że Bóg obdarzył go łaską czynienia różnych cudów. Mówiono, że i cudowne uzdrowienia następują zgodnie z jego słowem, i losy ludzi się zmieniają, i dusze się przemieniają! Zatem wielu ludzi przychodziło do starca z prośbami…
* * *
Do małego miasteczka ujezdowego, w którym znajdował się ten klasztor, po typowej dla Rosji, pełnej wybojów, pokrytej kurzem drodze, wszedł człowiek.
Nie był już młody, ale jeszcze nie stary. Miał mocne ciało, wzrost znacznie powyżej średniego. Siła widać w ciele tkwiła nieprzeciętna. A w duszy — niepokój i załamanie były, odczuwalne dla uważnego spojrzenia.
Przy drodze na stercie brudnych szmat siedział żebrak i prosił wchodzących do klasztoru o jałmużnę.
Mężczyzna zapytał tego żebraka, gdzie można by było wynająć pokój lub znaleźć gospodę? I dał mu rubel — pieniądze w tamtych czasach duże.
Żebrak, gdy ujrzał rubel, nagle się zmienił! Jakby coś w nim na moment obudziło się ze zdumienia! I rzekł:
— Lepiej idź do ciotki Aksynii, to u niej milej będzie! W gospodzie — tam są pijackie burdy, hałas… A u niej — często się zatrzymują ci, którzy przyjeżdżają do starca Zosimy. Aksynia to ma dobre serce! Gdy nie jestem pijany, poproszę ją o zupę — tak naleje! Zupa u niej smaczna, choć jest chuda zawsze…
— Poczekaj, do jakiego takiego starca? Wcale nie zamierzam do starca… Zresztą — wszystko jedno! A jak dostać się do twojej Aksynii? Jak do niej się zwracać?
— Aksynia Dimitrowna. Powiedz, że Nikodem wysłał do niej!
Na tym, myśli żebraka przekierowały się na rubel i wódkę ze znaczną przekąską…
* * *
Podróżnik podszedł do domu Aksynii. Zapukał.
Otworzyła lekko pulchna kobieta w średnim wieku. Twarz jej była rozświetlona od wewnątrz spokojną dobrocią. Patrzyła czule, jak gdyby spotkała starego znajomego, na którego czekała.
— Czy można by było u Pani, Aksynia Dmitriewna, wynająć pokój? Powiedziano mi, że Pani wynajmuje pokoje…
— Czemu nie? Dobry człowiek — zawsze jest mile widziany!
— Dlaczego to Pani Aksynya Dmitriewna myśli, że jestem dobrym człowiekiem? Może, wręcz przeciwnie — odparł podróżnik z pewnym sarkazmem i głęboką goryczą.
— Cóż, jeśli pan jest niezbyt dobry, to proszę chociażby powiedzieć, jak ma pan na imię? — bez lęku delikatnie skierowała rozmowę na żartobliwy ton gospodyni.
— Mówcie do mnie Mikołaj.
Podróżnik imieniem Mikołaj obejrzał przytulny, czysto i prosto urządzony pokój. Zapłacił za lokum za tydzień z góry, dając dwa razy więcej pieniędzy niż kwota, którą określiła mu gospodyni.
Chciał już przejść do swojego pokoju, ale Aksynia powiedziała delikatnie:
— Proszę, aby pan nie szedł do starca Zosimy pierwszego dnia! Warto zastanowić się w spokoju, co i jak, wybrać się na spacer nad rzekę. Aby słyszeć jego słowa — trzeba wewnętrznie się uspokoić, chociażby trochę.
— Co to za starca tu macie? Ja wcale nie do niego… Nie chodzę po klasztorach! Nie pomaga Bóg ludziom! Spójrzcie — co wokół się dzieje!… E-e, nie ma co o tym gadać!…
W tym momencie rozmowa została przerwana: ktoś zapukał do drzwi, Aksynia otworzyła.
* * *
Weszła blada, zmęczona kobieta z dzieckiem na rękach. Dziecko nie było już małe i prawdopodobnie ciężko chore. Był to chudziutki chłopiec w wieku około pięciu lub sześciu lat. Dziecko było przytomne, ale jakby nie do końca, jak gdyby zdolność do życia w tym ciele już w połowie go opuściła.
Kobieta trzymała go na rękach resztkami sił.
— Czemuż pan tak stoi? — zwróciła się do Mikołaja o pomoc Aksynia. Potrzymaj pan dziecko!
Gdy Mikołaj brał chłopca na ręce, dziecko słabo zajęczało i lekko odemknęło oczy. Mikołaj bardzo uważnie i troskliwie zaniósł chłopca do pokoju — obok tego, w którym się rozlokował.
…Zasypiając, Mikołaj słyszał przez sen cichy serdeczny głos Aksynii i stłumione szlochanie kobiety.
— Starzec Zosima pomoże! — uspokajała Aksynia. Nie miej wątpliwości! Rano i pójdziecie! Nic nie szkodzi, że nie ma pieniędzy! W ogóle nie bierze żadnych pieniędzy! Kto chce, ten przekazuje potem darowiznę na rzecz szpitala lub klasztoru. I u mnie — za darmo pomieszkacie. Mam tutaj hojnego gościa! Tak więc — wszystko jedno do drugiego pięknie się ułoży!
* * *
Następnego ranka Mikołaj obudził się od przytłumionych głosów i przygotowań za ścianą.
„Tak… Polecił mi Nikodem „ zaciszne miejsce ”!
Jednak nie wiedząc dlaczego, irytacji nie było. A czuło się ciepło w sercu, jak w dalekim dzieciństwie, gdy przez sen słyszał głos matki…
Za oknem jeszcze nie świtało.
Aksynia zapukała:
Przepraszam, panie Mikołaju, dziecko jest chorutkie, nie może iść samodzielnie, a jego matka jest zupełnie wyczerpana! Czy mógłby pan odprowadzić ich do starca?
Mikołaj zgodził się bez wahania. Teraz to odwrócenie uwagi od przytłaczających go myśli wydawało mu się nieoczekiwane i radosne. Poza tym Starzec Zosima od wczorajszego dnia coraz to bardziej wzbudzał jego zainteresowanie.
Mikołaj zawsze pragnął pomagać ludziom. Widział w tym sens całego swojego życia. W tym właśnie też doświadczył największego zawodu w osiągnięciu celów, wyznaczonych dla transformacji ludzkiego życia..
* * *
Na dworze było chłodno.
Mikołaj niósł dziecko na rękach. Kobieta, zdyszana od szybkiego kroku, opowiadała, jak to się stało, że jej syn Iljuszeńka uszkodził nogę.
— Może lepiej poszlibyśmy do szpitala? — zapytał Mikołaj. Lekarz obejrzałby i wyleczył! Słyszałem, że jest tu dobry szpital.
— Byliśmy już u różnych lekarzy… Ile pieniędzy poszło — ale mu nie pomogli… Mówią, że potrzebna jest amputacja, a nawet to już może być za późno… A starzec — tworzy cuda od Boga! On — na pewno uzdrowi!
Potem kobieta zaczęła szczegółowo opowiadać o ich życiu i kłopotach…
Mikołaj troskliwie niósł dziecko i prawie jej nie słuchał… Trzymał kruche ciało, w którym ledwie się tliło życie i myślał: „Oto dziecko, które najprawdopodobniej niebawiem umrze… Albo pozostanie kaleką na całe życie… Więc śmierć dla niego, może nawet będzie lepsza… Dlaczego tak? Za co? Dlaczego nic nie da się zmienić w tym strasznym i bezsensownym życiu ludzkim?!… Oto ja sam — dorosła i silna osoba, która nie widzi najmniejszego sensu w kontynuowaniu tego istnienia — będę żył…, a ten chłopiec umrze… Jeśli można by było: tak po prostu wziąć i oddać swoje życie, swoją siłę jemu — aby żył i był zdrowy?… Ale jest to niemożliwe… Więc gdzie jesteś, „Wszechmogący Boże”? Dlaczego do tego dopuszczasz?!… ”
Podeszli do klasztoru.
Mnisi nie chcieli ich wpuścić:
— Przyjdźcie jutro! Wtedy starzec będzie wysłuchiwał proszących. Dzisiaj — nie ma mowy!
Ale Mikołaj pewnym krokiem ich ominął, jakby to nie jego próbowano powstrzymać. Twardo zdecydował, że dzisiaj, po „audiencji u świętego starca”, przekona matkę — i zabierze dziecko do szpitala. Może jeszcze nie będzie za późno…
* * *
Mikołaj szybko przeszedł przez ogród klasztorny do celi starca. Ścieżka do celi była łatwo rozpoznawalna. Została wydeptana przez tłumy przychodzących do starca petentów i wyróżniała się spośród wszystkich innych brukowanych przejść klasztornych.
Mikołaj z dzieckiem na rękach zdecydowanie wszedł do celi. Matka chłopca — podążyła za nim.
Starzec Zosima wcale nie był stary i zniedołężniały, jak to sobie wyobrażał Mikołaj.
Był to smukły mężczyzna wypełniony pewnym szczególnym spokojem. Tylko włosy i broda, które otaczały jego twarz, były całkowicie białe. A oczy…
Mikołaj spotkał się z nim oczami tylko przez chwilę — i zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy wcześniej takich oczu nie widział… Promieniowały ciepłym, niezmąconym i spokojnym Światłem oraz jakąś niezwykłą stanowczością i siłą, pokojem i czułością.
Matka chłopca klękając rozpoczęła swoją opowieść o nieszczęściu ze swoim synem. Lamentowała i prosiła o uzdrowienie chłopca…
Starzec jej przerwał:
— Masz na imię Aleksandra? Idź do kaplicy i módl się, skarbie!
Ta zamilkła zaskoczona i ukłoniwszy się pokornie wyszła.
Mikołaj położył dziecko na szerokiej ławce przy ścianie i, nie przeżegnawszy się, ale tylko lekko się kłaniając, chciał wyjść…
— Pomóż mi, Mikołaju! — usłyszał on słowa starca. — Z pewnością zależy ci, aby Iliusza odzyskał zdrowie, prawda?
— Tak — odparł Mikołaj, nie nadążając dziwić się temu, co się dzieje. Przypomniał sobie to, co myślał po drodze, niosąc chłopca…
— Chodź tutaj.
Starzec położył dłonie Mikołaja na ciele chłopca: jedną na piersi, druga na jego chorej nodze. Swoich zaś rąk nie cofnął…
… A to, co wtedy się wydarzyło, Mikołaj jeszcze przez dłuższy czas nie mógł zrozumieć…
On sam i wszystko wokół pogrążyło się w Świetle. Było to czyste biało-złociste Światło, podobne do porannego słonecznego… Mikołaj widział, jak łagodnie poruszają się strumienie tego Światła… Potem on jak gdyby się wyłączył, jakby zasnął…
* * *
A gdy Mikołaj się obudził, to siedział w kącie celi, a starzec Zosima rozmawiał z matką chłopca. Samego chłopca nie było w celi…
— Owdowiała, powiadasz?… — zapytał starzec.
— Tak, owdowiała, sama piąty rok się tułam… Będę teraz się modlić za ciebie przez całe życie! I nauczę Iljuszę za ciebie, naszego zbawiciela, się modlić!…
— Ależ wymyśliła!… Nie ja, Bóg uzdrowił!
— Będę się modlić do Boga!… Będę Bogu dziękować!
— To dobrze jest dziękować!… Teraz nauczę cię, jak twoją pierwszą wdzięczność urzeczywistnić. Oto liścik ode mnie. Pójdziesz do szpitala do doktora Fedora Pantelejmonycza, powiesz, że kazałem ci przez trzy lub cztery miesiące popracować jako opiekunka z ciężko chorymi pacjentami. Wyznaczy ci za to pensję. Będziesz miała za co do domu z Iluszą wracać.
— Dziękuję ci!…
— Poczekaj, wysłuchaj mnie do końca, nie bądź w gorącej wodzie kąpana! Jest tam człowiek jeden, ma na imię Grzegorz. Przeszedł poważną operacje. Życie jego ciała zostało uratowane, ale teraz nie ma nogi. A nie chce być kaleką. Już raz próbował pozbawić się życia… Teraz, jeśli uda ci się uleczyć duszę tego człowieka, to będzie to właśnie twoje pierwsze podziękowanie Bogu! A twój syn ci pomoże. Zdarza się, że gdy chorzy widzą dzieci, to nadzieja na radosne życie — do nich powraca…
— A teraz możecie już iść!…
Iljuszenka, chodź tu! — zawołał starzec Zosima.
… To, co zobaczył Mikołaj, zdumiało go ponad wszelką miarę: do celi z ogrodu klasztornego jeszcze trochę niezręcznie, ale… wręcz wpadł, a nie wszedł, uzdrowiony chłopiec, który w niewiarygodny sposób się przemienił!
Dziecko nie tylko mogło teraz chodzić! Ono dosłownie ocknęło się ze śmierci — i pojawiło się w nim prawdziwe życie — jasne, słoneczne! Rzadko widuje się coś takiego wśród zwykłych, zdrowych ludzi… Jakby radością i światłem z wnętrza wszystko teraz w Iljuszy się świeciło! Jak gdyby to promienne, cudowne Światło, które widział Mikołaj podczas uzdrawiania, było teraz również w ciele chłopca!
Mamo, mamo, jestem zupełnie zdrowy! I noga już mnie nie boli! Mogę nawet biegać!
Oboje z wdzięcznością ukłonili się starcowi i poszli sobie…
* * *
A starzec Zosima stał na progu celi i patrzył jak odchodzą.
On patrzył w ich przyszłość — z czułością i Mocą Bożą.… Widział on mężczyznę o imieniu Grzegorz, leżącego w milczeniu na łóżku… z niewidzącym spojrzeniem bólu i rozpaczy… I zobaczył szepczącą mu czułe słowa Aleksandrę, matkę Iliuszy… I widział, jak wpadł do sali szpitalnej, szukając swojej matki, małutki Ilja… I — jak zapałało miłością serce dziecięce, gdy spełniło się jego największe marzenie:
— Mamuniu, mamuniu! Znalazłaś naszego tatusia! — przepełniony radością wypowiedział Iljusza i z tymi słowami objął Grzegorza… I Grzegorz ze łzami w oczach objął chłopca… I wróciły do duszy miłość i nadzieja — i uzdrowiły duszę…
Starzec Zosima zobaczył trzech szczęśliwych ludzi opuszczających szpital uzdrowionymi, mimo że mężczyzna szedł o kulach. I widział tych, którzy patrzeli na nich z okien i życzyli szczęścia!
— Ziści się, Panie! Według Twojej Woli — niech wszystko się stanie!… Serca wypełnione miłością, — wypełnią Twoją Wolę!… — wyszeptał starzec Zosima.
* * *
Mikołaj i starzec pozostali w celi sami.
— I często czynisz takie cuda? — zaskoczony, nie ogarniając jeszcze wszystkiego, co się stało, zapytał Mikołaj.
— To bardzo rzadko bywa… Ale w końcu — nie tylko ja, ale także ty, łącząc się z Wolą Bożą, uzdrawialiście Iljuszę! Widać i dla ciebie potrzebne było, aby pełnia Mocy Bożej została przed tobą objawiona!
Idź teraz! Pomyśl o tym, o co chcesz zapytać, dlaczego nie widzisz sensu swojego życia… O tym najgłębszym, co chciałbyś zrobić — pomyśl — a wtedy przyjdź! Jutro przyjdź, jeśli zechcesz, porozmawiamy! Będziesz w stanie czynić to, co marzyłeś zrobić dla ludzi! Potrafisz — ale nie sam, tylko z Bożą Mocą się łącząc!
Idź teraz, jestem zmęczony… — rzekł cicho Starzec Zosima…
* * *
Mikołaj, wracając od starca, myślał o tym, co zaszło.
Wszystko zmieniło się teraz w jakiś niewiarygodny sposób… Śmierć, o której myślał, jako wyjściu ze ślepego zaułku, o bezsensowności i beznadziei w życiu, nagle się wycofała i — otwierała się dotychczas nieznana przestrzeń…
A teraz musi zrozumieć i sformułować dla siebie: jak żyć dalej?
Niewiarę w istnienie Boga, która w ciągu jego, Mikołaja, niełatwego życia się utwierdziła, tak pozornie łatwo zniszczył starzec…
Ale wiara nie weszła na zwolnione miejsce, bowiem Mikołaj szukał nie wiary, ale jasności zrozumienia i pełni wiedzy.
Wszystkie pytania, które dręczyły go przez cały czas jego duchowych poszukiwań, ponownie w nim się poruszyły.
To były te pytania, które odtrącił, jako z góry nie mające odpowiedzi. Odrzucił — wraz z wiarą w istnienie Boga.
Postanowił wówczas sam szukać sposobów, aby pomóc ludziom stać się szczęśliwymi… I wiele jego przedsięwzięć poniosło całkowitą porażkę… I wielu przyjaciół go zdradziło… I wiele jego świetlanych pomysłów zostało wypaczonych przez jego byłych towarzyszy i obróconych w zło…
I cała ta jego działalność przyniosła wielu ludziom dobro, ale też wielu — smutek i zniszczenia…
… Myśli Mikołaja powróciły do cudu uzdrowienia i do tego Światła, które sam widział: „A jednak istnieje Moc, Która może zmienić ludzkie przeznaczenie? Czy to jest właśnie Bóg? ”
Uświadomił sobie, że jutro znowu powinien iść do starca.
* * *
Mikołaj zmierzał do klasztoru, ale wątpliwości i myśli nadal go gnębiły: „Czego się spodziewam? Co zmieniło się od wczoraj, kiedy ujrzałem Promienne Światło, z którym łącząc się starzec uzdrowił chłopca?… Czyżbym chciał się wyspowiadać, wynurzyć się? Albo chciałbym znaleźć „wiarę Chrystusową”? Lub zadać swoje pytania? A może odnaleźć zrozumienie sensu mojego życia? Jednak… może rzeczywiście ten stary człowiek zna tę Prawdę, dla której warto żyć na Ziemi i wie — jak?
Już zbliżając się do klasztoru, Mikołaj usłyszał rozmowę matki i córki, wracających od starca.
Matka była dość korpulentną dobrze zbudowaną kobietą, najwyraźniej zamożną.
Krzyczała z oburzenia:
— I czyż nie jest mu wstyd uwodzić ludzi uzdrowieniami, przyciągać poprzez cuda?! Sam przecież — nic nie potrafi! Wokół — jedno oszustwo!
— Dajcie spokój, mamo! — próbowała ją uspokoić córka. Ona przytrzymywała chorą, słabo poruszającą się lewą rękę, zdrową prawą ręką i kontynuowała:
— Przecież mówiłam wam, matko, że to wszystko są bzdury, bajki dla głupców i głupiutkich dzieci! A nie wierzyłyście mi!
Ale matka nadal nie mogła się uspokoić i kontynuowała, zanosząc się z egzaltacji:
— Trzeba tez było coś takiego wymyślić! Każdego ranka ugnieść ciasto i to właśnie chorą ręką, upiec chleb i rozdać ubogim! I tak — przez trzy lata! Święty się znalazł! Łotrzyk nad łotrzykami! A do niego — popatrzcie, głupcy łażą po radę!
„Ależ, mamo, dajcie już spokój!…” perswadowała jej do rozsądku córka.
… Mikołaj słyszał oddalające się głosy…
Potem długo siedział wśród ludzi, którzy czekali na rozmowę ze starcem, przypatrywał się twarzom wychodzących…
… Kiedy wszyscy się rozeszli, on wstąpił do celi.
A starzec Zosima jak gdyby czekał na niego. Ucieszył się tak, jakby spotkał najbliższego sobie człowieka, jak gdyby przyszedł do niego syn, a nie przypadkowy podróżnik, który nie wierzył w Boga przez połowę życia.
* * *
— Jednak przyszedłeś?
— Przyszedłem…
— A dlaczego przyszedłeś?
— Jeszcze sam nie wiem, może po prostu chciałem porozmawiać… Może zrozumiem, jak żyjesz i po co… Dlaczego robisz cuda?”
— To nie ja dokonuję cudów: Bóg czyni dzieła! Chociaż sam człowiek — również czyni…
— A dziewczyny z chorą ręką — nie udało się dzisiaj wyleczyć?
— Nie udało się — powiedział starzec Zosima z lekkim smutkiem.
— A gdyby posłuchała i ugniatała ciasto przez trzy lata, czy zostałaby uzdrowiona?
— To zależy od tego, jak by to robiła… Gdyby duchowe serce obudziło się, podczas rozdawania chleba głodnym dzieciom, gdyby myślała o tym, jak może pomóc ludziom w ich niedoli, kiedy wyrabiała ciasto, a nie o tym, jak naprawić swoją chorą rękę, odzyskałaby zdrowie! Ręce, dające dobro i czyniące dobro, zawsze stają się zdrowe!
— Ale ja — i własnymi rękoma i myślami, i wszystkimi moimi uczynkami — przez całe życie starałem się czynić dobro i do tego się dopracowałem, że nawet zacząłem myśleć: czy nie lepiej pozbawić się życia, niż być świadomym niemocy do jakichkolwiek jego zmian na lepsze…
Oto chłopiec, przez ciebie uzdrowiony, myślisz, że będzie szczęśliwy?
Albo podobnie tak, jak wszyscy — dorośnie i w grzechach i wadach zakończy swoją ziemską podróż? Więc w jakim celu go uzdrowiłeś?
— Uzdrowiłem go dla przyszłości, dla miłości! A to, jak i jakim wejdzie w tę przyszłość — to zależy od wielu czynników…
Ty przykładowo, gdy byłeś mały, Boga bardzo kochałeś… I będąc młodym człowiekiem — miałeś też czyste serce!
— Tak, kochałem i wierzyłem… Wierzyłem — ale się wypaliłem!… To było dawno temu. Gorąco wierzyłem i modliłem się żarliwie… Tylko Bóg nie spełniał moich próśb…
A potem zobaczyłem ludzką niedolę i cierpienia — i stwierdziłem, że nie mógł Bóg dobry, wszechmogący i miłosierny — takie piekło dla Swoich dzieci na Ziemi urządzić! I zdecydowałem: to, co jest w mojej mocy, — zrobię sam dla ludzi… Tylko nie wyszło to, co zamyślałem…
— Widzę wiele — z tego, co było z tobą… Żyłeś poprzednio, jak gdyby na łodzi wzdłuż rzeki pod prąd wiosłowałeś. Wciąż pracowałeś i czekałeś, aż dopłyniesz do wielkiego oceanu, a przypłynąłeś tylko do małego źródełka, z którego zaczyna się rzeka… Jednak trudziłeś się nie na nie na próżno: twoja siła wzrosła! I umiejętności przybyło, wiele rzeczy poznałeś! Teraz więc możesz skierować łódź we właściwym kierunku. I cała moc rzeki będzie wspomagać twoją siłę. Czy chcesz tego?
— Nie wiem na razie, czego chcę… Dlatego widocznie i przyszedłem do ciebie… Czy potrafisz uleczyć mnie z niewiary i bezsensownej pustki w duszy?”
— Ależ przecież Bóg już uzdrowił cię z twojej niewiary! Gdyby nie uzdrowił, nie przyszedłbyś tu ponownie!
Ale jak zyskać miłość do Pana i poznać ciszę serdeczną — tego mogę cię nauczyć, jeśli sam tego zapragniesz.
— A więc wyjaśnij mi najpierw: dlaczego wróciłem?
— Aby nauczyć się dzieło Boże razem z Bogiem świadomie czynić, a nie działać tak, jak samemu na myśl pryzchodzi!
— Powiedz mi jeszcze: ty sam — w co wierzysz?
— Wierzę w Jedynego Boga Ojca Wszechmogącego, Stwórcę wszystkiego — zarówno tego, co widzialne, jak i niewidzialne… I chociaż mówię do ciebie zwykłe słowa modlitwy, ale Boga całą duszą, całym sercem odczuwam. A Jego Obecność jest dla mnie tak samo jasna jak twoja tutaj… Tylko nie wszystkich mogę nauczyć tego samego…
— Czyli widzisz Go?
— I widzę i słyszę…
— Ale ja nie widzę i nie wierzę ci… prawie…
— A teraz widzisz dom Aksynii, w którym wynająłeś pokój?
— Nie widzę…
— A więc ten dom nie istnieje w ogóle?
— Istnieje…
— Czyli nie widzisz teraz, ale mówisz, że istnieje…
Tak samo Boga nie widzisz, nie czujesz Jego miłości… Chociaż On istnieje.
Jezus, gdy żył między ludźmi niby jako zwykły człowiek, — zawsze mógł rozmawiać z Ojcem Niebieskim, Wielką Moc, pochodzącą od Ojca, zawsze mógł odczuwać. I wiele wówczas On dokonał, by pokazać, jak człowiek może żyć na Ziemi. A co najważniejsze, nakazał nam, abyśmy stali się tacy, jak On: „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski!” A ilu próbuje?
Dopóki człowiek w przygnębieniu, braku wiary, rozpaczy i gniewie utrzymuje siebie-duszę — Bóg jest bezsilny, aby mu pomóc, ponieważ z ignorancji i niewiary człowiek odrzuca Bożą Miłość Wszechmogącą, Pomoc i Jego Czułą Opiekę!
Co zatem może zmienić człowiek na tym świecie? Od czego mógłby zacząć?
Przede wszystkim samego siebie może poprawić: może oczyścić duszę, napełnić duchowe serce miłością, żyć nie według swoich życzeń, ale zgodnie z Wolą Bożą. Tylko wtedy — taki człowiek będzie w stanie pomagać swoim bliźnim!
Uczynić to — każdy człowiek może, ponieważ możliwość taka jest mu przez Boga dana.
A wtedy wznosi się dusza, oświetlona miłością serdeczną ku innemu życiu, chociaż posiada ciało. Ciało pozostaje takie samo, ręce są takie same, ale przemieniona dusza — jakby w innym świecie — niebiańskim — teraz mieszkała! Ona żyje — miłością wypełniona, radząc się o wszystko Boga! Wszystko dookoła niby jest takie same — a życie ludzkie staje się inne!
Oto teraz wszystkie swoje gorące myśli, ciężkie wątpliwości w mowach niepowściągliwych, w sporach — mnie na spowiedzi chciałeś z siebie wyrzucić? Myślałeś, że przez to ci ulży?
Tymczasem nie ma pokoju w twojej duszy dlatego, że nie poznałeś serdecznej ciszy!
Powiem też: wszystko, co chciałeś mi wyznać, przecież już wiedział i wie o tobie Bóg!
On wie — zarówno twoją przeszłość, jak i myśl każdą!
Każdy człowiek jest zawsze — jak na dłoni u Boga! Jednak dopiero wówczas, gdy człowiek się o tym dowie — może to przynieść mu wielki pożytek! Jeśli bowiem ktoś wie, że wszystkie jego myśli, nawet te najbardziej tajne, są widzialne dla Boga i że wszystkie jego czyny są znane Bogu, a nawet to, co pobudziło człowieka do tych czynów, wtedy człowiek będzie bardziej uważnie budować swoje życie!…
Twierdzą, że człowiek musi mieć bojaźń Bożą, aby nie grzeszył. Ale ja tak nie sądzę. Gdy przez strach — człowiek wybiera dobro, a nie zło — to widzi Bóg, że to nie miłość w tej duszy, ale strach… I duszy nie zostaje to zaliczone…
Czystość duszy przed Bogiem powinna być przestrzegana nie z powodu tego, że kara może podążać za grzeszne czyny i myśli! Przecież pomysły nasze nie stanowią dla Boga tajemnicy! I nie da się ukryć nam naszych czynów przed Jego wszechwiedzącym spojrzeniem!
Ale jeśli Bóg widzi moje niedoskonałości, to powinienem tego się wstydzić. A żyć w hańbie i wstydzie — duszy nie przystoi…
Natomiast jeżeli człowiek zrozumiał, że pomyślał źle, że postąpił niewłaściwie i wstydzi się tego przed Bogiem, to za innym razem postara się on nie grzeszyć!
Ważne jest również — aby nie pozwolić na powstanie w sobie — tego wewnętrznego kłamstwa, które samemu człowiekowi zamyka oczy na jego wady… To jest to kłamstwo, gdy człowiek, aby nie był słyszalny cichy głos sumienia, zaczyna sam sobie wymyślać usprawiedliwienia, na przykład — nie siebie, ale innych obwiniać za wszystko!
Natomiast jeśli ktoś szczerze chce siebie — jako duszę — poprawić, to jest to świętem u Boga! Bóg zaczyna pomagać tej osobie w naprawie duszy, prowadzą wtedy wspólną pracę.
Dopóki człowiek nie wie, że Bóg widzi go stale, — dla niego wydaje się być równe zło i dobro, co jest mu zaproponowane do wyboru… Tak i żyje powoli taka dusza, jakby w ogóle spała lub była ślepą i głuchą… I niewiele korzyści z takiego życia…
— Powiedz mi, starcze, a ty sam — po co żyjesz? Przecież żyjesz — jakbyś nie widział zła, kłamstw, przestępstw? Jak możesz wybaczać te obrzydliwości, co wydarzają się wokół?
„Nie będę w stanie udzielić odpowiedzi na wszystkie twoje pytania… Oto w myślach stawiasz zarzuty ludziom, którzy nazywają siebie sługami Boga”. O tym, co dzieje się w różnych religiach, co miażdży wszystkie ich podstawy, chcesz mi powiedzieć słowa — i nazywasz to swoją niewiarą. Ale przecież tak samo Jezus o wierze uczonych w Piśmie i faryzeuszy mówił. Nie jest nowe to, co myślisz! Nie zniknęły do dnia dzisiejszego uczeni w Piśmie i faryzeusze!…
Spójrz: krzywo ściana w tej celi jest złożona, nawet pęknięcie wzdłuż ściany wystąpiło. Może — murarz był nieudolny. Może — czas nieubłaganie niszczy konstrukcje materialne wznoszone przez ludzi… Ile kościołów dla różnych wierzeń wznieśli ludzie — nie sposób ich zliczyć! Wiele z nich zostało zniszczonych dawno, na inne kolej w przyszłości…
Jednakże tylko ta świątynia jest nienaruszalna, którą w swoim sercu duchowym człowiek wybudował! Oto tron Pana, przed którym człowiek składa swoje prawdziwe ofiary: wady, których się wyrzekł — aby już więcej nie grzeszyć! A tymi wadami są duma, zazdrość, gniew, potępianie, lenistwo, złość, drażliwość, przygnębienie, strach, miłość do samego siebie i nieuwaga dla innych… I wiele innych złych rzeczy…
Serce duchowe to ten ołtarz, na którym rozpala się lampa miłości niegasnącej!
A przecież tylko oczyszczona od skalania dusza — dla Boga może się trudzić! To jest właśnie pierwszy wspaniały dar dla Boga od człowieka!
A wtedy — reguły życia, ustanowione przez ludzkie prawa, — zostaną zastąpione prawami Boga, które właśnie miłością serdeczną powinien odczuć i zrozumieć człowiek.
A Miłość Boga nie zna granic! I nie ma tej mocy, która mogłaby powstrzymać dokonanie woli Bożej!
Możliwe jest takie trwanie przed Bogiem, gdy człowiek otwiera całą swoją duszę — i serce jego jest otwarte na Miłość Boga! Jedynie tylko poznając to, człowiek widzi na własne oczy i upewnia się, że zawsze był i jest przed Oczyma Boga Kochającymi!
Dopiero wówczas — ludzka duma się uśmierza ostatecznie!
Na razie — w twoim umyśle szaleją myśli o tym, co sprawiedliwością i niesprawiedliwością… Jednak dopiero wtedy w twoim sercu może nastąpić duchowy pokój i miłość, kiedy je otworzysz, oczyszczone, dla Chrystusa — a wstąpi Chrystus do twojego serca!
… Otóż może człowiek zastąpić w sobie potępiający umysł — wszech przebaczającą Miłością Boską!
Ze mną też działo się kiedyś coś podobnego do tego, co się teraz z tobą dzieje.
Szukałem sprawiedliwości pomiędzy ludźmi. Oczekiwałem, że ludzie zrozumieją słowo Boże, gdy tylko go usłyszą! I że przez czyny ujawnią wszystko, co zrozumieli… A jeśli nie w ten sposób, o jakim marzyłem, ludzie to robili, to niekiedy ogarniała mnie rozpacz. Nie rozumiałem, jak powinienem postępować, gdy nawet wśród pasterzy widziałem faryzeuszy, gdy nic nie mogłem zmienić w ludzkich duszach… Modliłem się zatem namiętnie i żarliwie, i prosiłem Boga o pomoc i uświadomienie — jak żyć.
I oto wtedy ujrzałem Jezusa po raz pierwszy. I usłyszałem od Niego tylko dwa słowa: POKORA I WDZIĘCZNOŚĆ!
Wtedy zrozumiałem Pana Jezusa — i ukorzyłem moją dumę… I nauczyłem się przyjmować wszystko, co przychodzi do mojego życia — z pokorą i wdzięcznością. I wiele wtedy się zmieniło. Bowiem wielka miłość wzrasta w duszy, gdy człowiek zrozumie, co znaczy prawdziwa pokora i wypełnia to. Wtedy wdzięczność wypełnia serce duchowe: wdzięczność za wszystko, co posyła Ojciec Niebieski! A także wdzięcznością do wszystkich istot, przez których to przychodzi od Boga — dusza się wypełnia! Oto wtedy mój buntowniczy umysł został na zawsze zastąpiony przez wielką ciszę duchowego serca!
Tak właśnie i żyję od tego czasu: to, co jest na miarę mojego zrozumienia i umiejętności — to czynię na chwałę Pana!
A gdy dusza będzie gotowa, Bóg objawi to, czego teraz nie wiem, nauczy tego, czego nie jestem w stanie na razie dokonać…
Żyję teraz wśród zasad zniewalających — wolny. Staram się, w miarę sił i pojmowania, zawsze w zgodzie z Wolą Boga — okazywać Jego Miłość Wszechmogącą…
Jest to tym, czego mogę cię nauczyć, jeśli zostaniesz ze mną.
Nie w ciągu jednej rozmowy to następuje, ale przez życie mnicha przyswaja się! Poprzez życie — w stałym trwaniu przed Bogiem. A czego nie potrafię nauczyć, tego Pan nauczy…
Co nie jest w mojej mocy, by zmienić, co rozumieniem jeszcze nie ogarnąłem — o tym będę milczał… A kiedy będę miał zrozumienie i wiedzę od Boga: co powiedzieć, jak postąpić, wtedy i moc zostanie ofiarowana dla przemieniających działań…
Wielkie szczęście przynosi duszy — zgoda z Wolą Bożą!
Pokorą oczyszcza się dusza z egoizmu i dumy. I przychodzą zrozumienie i przebaczenie.
Otwiera się wtedy Źródło Miłości Nieskończonej w sercu obszernym duchowym!
Ten, kto znalazł to Źródło w głębi siebie-duszy: w głębi serca duchowego, połączonego z Bogiem — nie będzie już zasmucony przez to, co zewnętrzne! Wielkie jest jego szczęście — bowiem na ziemi rozwarły się dla niego Niebiosa! A Bóg jest z nim i w nim!
Taka jest droga monastyczna.
Oto tak właśnie żyję, tak właśnie służę Panu. Tak też staram się pomagać ludziom. Jeśli zapala się w kimś dusza miłością, to jakby świeca zaświeciła się dla chwały Bożej! I potem świecą te dusze, oświetlając wszystko wokół! A inne dusze mogą od nich przyjąć iskrę miłości!
* * *
Mikołaj ze zdziwieniem uświadomił sobie, że podczas gdy starzec mówił, on nie tylko słowa słyszał. Swoiste zrozumienie przenikało do niego. Otrzymał kluczowe odpowiedzi na te swoje pytania, które chciał zadać!
Całkiem nowe, niezwykłe ciepło ogarnęło klatkę piersiową wewnątrz… On pojął, że teraz jego życie może zacząć się jakby od nowa. Jak gdyby wszystko co było poprzednio — to był po prostu… szkic… A teraz — oto stoi przed Bogiem jako naga dusza! Już nie przed mądrym starcem, ale przed Wielką i Potężną Boską Mocą, Która rządzi wszystkim i, jak się okazuje, zawsze… była blisko…
Otóż teraz wiedział na pewno, że miłość serdeczna, którą czuje, jest właśnie tym prawdziwym świecznikiem, który oświetla całą drogę do pełnego poznania Prawdy!
To było tak, jakby syn marnotrawny powrócił do swego kochającego ojca.
Teraz został on w pełni przygotowany do rozpoczęcia nowego życia — życia na Dłoni u Boga, życia dla Boga!